Bardzo duży odsetek czytelników bloga i fanów naszego fanpejdża na Facebooku stanowią ludzie, którzy wyemigrowali z podlaskiego. Niektórzy na dłużej, inni na krócej, wielu z nich na zawsze. Nie ma tygodnia abym nie dostała maila lub wiadomości z podziękowaniami za przypomnienie starych kątów czy zapomnianych historii. Serce emigranta bije szybciej na widok zdjęć z Podlasia bo tak naprawdę korzenie ciągle głęboko tkwią w ojczyźnie. Jednak nie tylko obrazy się liczą. Prawdziwie tęskni się za atmosferą, rozmowami, za minionym światem - tym prostym, pozbawionym pośpiechu życiem z epoki preinternetowej. Dziś w roli głównej dawny Supraśl.
Dawny Supraśl czyli Łoncki Dziadzio opowiada...
Kilka miesięcy temu trafiłam na stronę ze wspomnieniami o Supraślu lat 80. XX wieku. Zachwyciły i wzruszyły mnie te opowieści...Ku mojej radości autor wyraził zgodę na publikację więc dziś z dumą przedstawiam Wam nowego partnera bloga i serdecznie zapraszam do śledzenia jego strony na Facebooku: TUTAJ. Zanim zatopicie się w przeszłości i "poczujecie" dawny Supraśl poznajcie wspaniałego gawędziarza - Łonckiego Dziadzia i dom jego dziadków.

Nazywam się Adam Banach. Z okolic Białegostoku pochodzi cała, moja rodzina od strony mamy. Dziadek urodził się w Lewickich w 1913 roku, babcia w Supraślu dwa lata później. Dwoje z trojga ich potomstwa obrało Białystok za swój dom. Ja sam urodziłem się w Warszawie. Jednak każdą, wolną chwilę swojego dzieciństwa i wczesnej młodości spędzałem na Podlasiu, z którym do dziś łączy mnie specjalna więź. To ta ziemia w dużym stopniu ukształtowała mnie jako człowieka. Wybyłem z rodzinnego domu wcześnie, bo w wieku 15 lat i chyba nigdy nie przestało mnie już „nosić” po świecie. Dziś mieszkam w Zachodniej Kanadzie, pracując jako szeryf w cieniu Gór Skalistych. Zaproszenie od Pani Ani do współpracy z „Białystok subiektywnie” sprawiło mi ogromną radość, bo sam jestem czytelnikiem tego portalu. Pisuję teksty i wiersze, zdarza mi się fotografować naturę, lubię też czytać o historii i przywracać utracony blask starym, podgryzionym już zębem czasu przedmiotom. Podobną funkcję pełnią też moje opowieści. Zapraszam do lektury. Pozdrawiam Państwa serdecznie.
Dawny Supraśl - Sąsiedzi
Babcia i Pani Szczurkowa są poobrażane. W dobrym tonie jest obrazić się na kogoś znajomego (lub rodzinę) co doskonale uzmysławia wszystkim zainteresowanym, że nam zależy i pozytywnie wpływa na różnorodność tematów rozmów towarzyskich. Rozmowy te jak wiadomo dość monotonnie obracają się wokół oklepanej już do bólu pogody, zaopatrzenia miejscowych sklepów lub ulubionych miejsc na zbieranie owoców lasu. Wydaje się, że każdy Supraślanin lub Supraślanka posiadają tajemną wiedzę dotyczącą tego, gdzie i kiedy zbiera się największe maliny, jeżyny, grzyby lub jagody. Każdy też zażarcie strzeże swoich tajemnic, przynajmniej do czasu napotkania na ulicy kogoś znajomego. Wtedy wypada ujawnić przed rozmówcą znane tylko wybrańcom sekretne lokalizacje gwarantujące obfite zbiory. Tyle tylko, że miejsc tych nie przybywa, a na pogawędkę ochotę ma się zawsze. Codziennie. Kilka razy dziennie nawet. Po to właśnie mniej więcej wypada się obrażać. Raz na jakiś czas oczywiście, nie za często, bo co sobie jeszcze ludzie pomyślą? Kiedy tematy pogawędek podsychają…nie ma to jak być na kogoś świeżo obrażonym. Wzbogaca to nie tylko konwersację, ale i zasób słownictwa. W innych okolicznościach przechodzień nigdy nie usłyszałby zwrotu: „A idźcie Wy do dupy śpiewać!”. Zasadniczo śpiewanie do dupy nie jest związane z prawdziwkami ani ostatnią dostawą solonych śledzi do sklepu „Społem”. Nadaje się jednak wyśmienicie, aby skomentować ważne przecież powody dąsania się na Panią Szczurkową. W dni obrażone tylko. W te nieobrażone, Pani Szczurkowa jest zasadniczo doskonałą sąsiadką. Oczywiście zapytana wprost, Babcia nigdy nie przyzna się Pani Szczurkowej, że jest na nią aktualnie obrażona. To nie wypada.
Sąsiedzi na dobre i na złe
Szczurkowie mieszkają z dziadkami drzwi w drzwi. Od kiedy pamiętam. Mają dwie córki. Martę i Agatę. Funkcjonują jako niezawodne ogniwo w systemie szybkiego reagowania sąsiedzkiego. Kiedy dowiadujemy się, że do sklepu spożywczego trafiła jakimś cudem dostawa towaru, Pan Szczurek pędzi do chlewka, wypycha motorower „Komar” odpalając go w pośpiechu i już po chwili charakterystyczne terkotanie silnika oraz niebieskawe spaliny wypełniają całe podwórko. Pan Szczurek nigdy nie zapomina założyć też kasku. Przypomina on połowę skorupki orzeszka i jest przymocowany do głowy właściciela solidnym, skórzanym paskiem. Z kierownicy zwisają dwie wysoko aerodynamiczne, ażurowe torby, po jednej z każdej strony. Ja zasadniczo, pomimo niskiej wagi jestem mniej aerodynamiczny, więc siedzę okrakiem za Panem Szczurkiem na bagażniku. W jednej kieszeni spodni mam wszystkie kartki żywnościowe jakie tylko udało się Babci odnaleźć w ciągu tych kilku sekund pomiędzy alarmem o dostawie żywności, a zebraniem się grupy szybkiego reagowania w składzie: Pan Szczurek i ja.

Pani Zaborska była kiedyś nauczycielką...
Dziś zajmuje małe mieszkanie na piętrze, do którego droga prowadzi po stromych, ciemnych schodach. Ona bardzo ceni sobie prywatność i nie lubi opuszczać swoich czterech kątów. Najczęściej prosi sąsiadów o zrobienie zakupów, tak aby nie być zmuszoną wychodzić na zewnątrz. W związku z tym wiemy o niej niewiele, no może, poza tym, że Dziadek jest często podejrzewany przez Panią Zaborską o przywłaszczenie sobie drobnych z reszty, wydanej mu, kiedy robił dla niej sprawunki. Za każdym razem biedak zarzeka się, że to już ostatni raz, kiedy jej pomaga, że ma już dosyć ale kiedy przychodzi piątek, zawsze grzecznie puka do jej drzwi i pyta “Czy potrzeba coś Pani kupić ?”. My też pukamy. Nawet częściej niż on, ale tylko po to, żeby jak najszybciej uciec. Pani Zaborska lubi zaskakiwać. Jej okna wychodzą na piaszczystą drogę prowadząca na posesję położoną za naszym domem.
Droga ta należy do ulubionych miejsc zabaw najmłodszego pokolenia Supraślan. Piasek jest stosunkowo czysty. Z dala od ulicy. Na betonowej podmurówce można urządzać wyścigi ślimaków winniczków, a pies o kwiecistym imieniu “Bukiet” zawsze przychodzi na spotkania z harcującymi tu dziećmi. Trudno zgadnąć czy bardziej liczy na przysmaki czy dobre towarzystwo. Jest już starszy i bardzo wyrozumiały dla zwariowanych pomysłów młodzieży. Jedynym wyjątkiem w tym sielskim obrazie jest okno mieszkania Pani Zaborskiej. Dochodzą z niego czasem krzyki, najczęściej kierowane do nas, a czasem do nikogo. Pani Zaborskiej. Tak nam się przynajmniej wydaje. Przez to samo okno wylewane są też rożnego rodzaju płyny, najczęściej zupełnie Pani Zaborskiej zbędne, nie zawsze ładnie pachnące, ale w 100% przypadków podróżujące szybko w naszą stronę. Za szybko, aby przed nimi uciec. No, ale kto powiedział, że wszyscy musimy być dla siebie wyrozumiali?

Pan Koźbiel
...jest kierowcą ogromnej ciężarówki marki Star, do której pozwala mi czasem zaglądać. Za każdym razem, kiedy mam okazję zapoznać się z kabiną kierowcy moja szczęka, w zupełnie niekontrolowany sposób opada i nie chce się już podnieść. Mieszka z żoną w mieszkaniu za ścianą. Zawsze mówię mu „Dzień dobry!”. Pan Koźbiel wyprowadził się po kilku latach i już nigdy więcej go nie spotkałem.
Pani Sawickiej boimy się wszyscy...
Jest właścicielką domu, w którym wynajmują mieszkanie moi Dziadkowie. W związku z tym w naszych oczach wydaje się ważniejsza. Lubi spoglądać przez otwarte na oścież okno na swój ogródek warzywny. Czy ktoś wie, że najlepiej jest bawić się w berka pomiędzy pomidorami rosnącymi na pochylonych krzaczkach, a rzędami wyprostowanych na baczność szczypiorków? Najkrótsza droga do sławojki prowadzi przez poletko jej dorodnych ziemniaków…szczególnie jeśli jest się malcem pilnie potrzebującym skorzystać z tego przybytku…nieszczęśliwie zbudowanego (co staje się boleśnie oczywiste zawsze przy takiej okazji) …zbyt daleko, aby biec tam po ścieżce. W związku z powyższym Pani Sawicka, która wygląda troszeczkę jak sowa w ciężkich okularach i z siwym, gęstym warkoczem włosów splecionym w koczek, ceni nas na równi ze stonką ziemniaczaną. Trudniej nas chyba tylko zebrać do słoiczka, ale jestem pewien, że to tylko kwestia czasu zanim spróbuje tej sztuki. Dom po jej śmierci przejmie syn – Pan Wiesław. Serdeczny, bardzo dowcipny był zawsze mile widzianym gościem u Dziadków. Całe popołudnia upływały im na pogawędkach.

Dawny Supraśl - pogawędki
W Supraślu pogawędka to była instytucja. W drodze gdziekolwiek napotykało się znane twarze. Było to o tyle łatwe, że znali się tutaj wszyscy ze wszystkimi. W związku z tym, kogo by się nie napotkało…był starym, dobrym znajomym. Powiem szczerze, że początkowo doprowadzało mnie to do pasji. Potem się już przyzwyczaiłem. Nie można było przejść obok kilku domów, aby nie zatrzymać się z kimś na rozmowę. Temat był mało ważny, liczyła się sama czynność. Oczywiście będąc wnuczkiem z miasta nadawałem się znakomicie na motyw przewodni pogawędki. Zawsze wyglądało to tak samo: Dziadek rozmawia, a ja stoję i czekam. Pozuję. Bo przecież wiadomo, że rozmowa prędzej czy później zejdzie na mój temat. Zanim dotarłem do ulubionego lasu, idąc tam z Dziadkiem, musieliśmy zaliczyć naście postojów, powtarzając te same dyskusje, z różnymi osobami. A to u Pani Jadzi, która większość dnia wyglądała na ulicę z otwartego okna, a to u Pana Ziutka, który zawsze stał przy swojej furtce z rękoma założonymi na płot. Każda pora roku miała swoje smaczki i dyżurne tematy rozmów.
„Pan zajdzie Panie Władziu”, „Diabły Iwany, dali nam popalić!”, „Pieszkom idziecie?”, „Daje dzisiaj mróz, oj daje!”, „Duje dzisiaj wiatr, oj duje!”, „Durny on Panie, oj durny”, „Tam na prawo, w hułkę Panie” (hułka – ślepa uliczka), te właśnie powiedzonka jeszcze dzwonią mi w uszach. Przywołują uśmiech.
Dawny Supraśl - powroty
Kiedy dziś zatrzymuję samochód, aby spojrzeć na chwilę na jakoś dziwnie już cichy dom, wzrok podąża również na okno Pani Zaborskiej. Zerkam za dom starając się sprawdzić czy ktoś jeszcze pielęgnuje ogród Pani Sawickiej. Dostrzegam, że piaszczysta droga w podwórko na której spędziłem tak dużo czasu została oddzielona płotem z bramą i dziś przynależy już do innej posesji. Kątem oka widzę, że ktoś, kilka domów dalej, wciąż stoi przy furtce z ramionami założonymi na płot przyglądając mi się z ciekawością. Serce bije mi mocniej na wspomnienie zbieraniny charakterów, złączonych pod wspólnym dachem na tak wiele lat...
Piękny tekst. Choć urodziłem się i mieszkałem w Białymstoku, Supraśl był i jest dla mnie miejscem, do którego chętnie wracam. W supraskim liceum plastycznym uczyła się moja mama, zawsze z przyjemnością przeglądam zdjęcia (i słucham opowieści) z tamtego okresu. Magiczne miejsce.
Bardzo nam miło – pozdrawiamy serdecznie!
Bardzo ciekawy artykuł i fantastyczne miejsca. Będąc w tych rejonach muszę zobaczyć te miejsca, szczególnie kaplice.
Dziękujemy!