Rok 2008
Tabliczka o wymiarach 25 x 20 centymetrów. Z blachy. Porządnej, emaliowanej. W dość dobrym stanie. Blacha trochę wygięta, na brzegach gdzie nie gdzie zardzewiała. Na białym tle niebieski napis: Dr. med. LEW CUKIERMAN lekarz. Tabliczka ma dziś chyba ze sto lat. Jeszcze kilka lat temu pan Anatol Kondrusik zdejmował z szafy w swoim gródeckim mieszkaniu owiniętą w gazetę tabliczkę. Odwijał. Pokazywał znajomym. Pytał: – Znacie tego Pana? – Znamy – odpowiadali.
Rok 1930
Mania Borowska (rocznik 1902) przychodzi na „Piaski” (głównie żydowska dzielnica) do doktora Cukiermana od czasu, jak wróciła z „bieżeństwa”. Do domu Cukiermanów z ulicy Michałowskiej (głównie chrześcijańskiej) ma ponad kilometr. Jest u nich „służanką”. Przed naciśnięciem klamki patrzy jak zwykle na piękną błyszczącą tabliczkę na solidnym murowanym budynku: dr. med. Lew Cukierman, lekarz. – Zdrastwujtie! (wita się po rosyjsku, bo tak rozmawiają tu w domu, może to byłby dowód na to, że przyjechali na początku XX wieku lub nawet pod koniec XIX z Rosji, chociaż niektórzy twierdzą, że rozmawiali po polsku). – Zdrastwuj. Rodzina doktora Cukiermana. On – Lew (zwany Lową) Cukierman, żona (nikt nie pamięta imienia, to druga żona), córka Sonia (z pierwszego małżeństwa), syn „Laluś” (tak na niego mówiono, z drugiego małżeństwa), matka „Sarakanożka” (zwana tak przez Manię i innych, bo chodziła taka chudziutka w czarnym palcie i drobnymi kroczkami głośno wystukiwała swoje „tup, tup, tup”). To ona wiedzie prym w domu. To ona chciała ożenić jak najszybciej Lowę, gdy został wdowcem z kilkuletnią Sonią i tak bardzo przeżywał śmierć młodej żony. Może dlatego z tą drugą żoną to tak sobie żyli. „Sarakanożka” była skąpa. Nie pierwszy raz strofowała Manię podczas wizyty gości: – Zaczem ty etym gaściam dała podwojny sachar, nada im było dać mieńsz. Mania się dziwiła, no jak to, toż to przecież rodzina. Dziwiła się też, jak niepodobny do swojej matki jest doktor Cukierman. Gdyby nie ona, wszystko pooddawałby dla biednych. Dobry człowiek. Przed każdym świętem przygotowywał koszyki z darami. Wtedy Mania zgodnie z karteczką roznosiła te gęsi, kury po biednych żydowskich domach. Nie zapominał nawet o Belli, od której odsunęli się wszyscy Żydzi, bo każde dziecko miała z innym Żydem. Mania jest „służanką”. Sprząta pokoje, podaje do stołu. Jest jeszcze kobieta do pracy w kuchni i praczka, która przychodzi raz w tygodniu.

Cukierman to dobry lekarz…
Cukierman to dobry lekarz. Już od tylu lat Mania widzi, jak bez względu na porę czy pogodę jedzie do chorych. Przyjeżdża woźnica Trochimczyk (to w archiwum jego rodziny znajdę zdjęcie uśmiechniętego, młodego doktora Cukiermana i jego ojca – ponoć też lekarza, pstryknięte w letni słoneczny dzień) i jadą. Albo do niego przyjeżdżają. Wie, że nie od wszystkich bierze pieniądze. Dobry człowiek. Od nikogo nie słyszała o nim złego słowa. Zżyła się z rodziną doktora Cukiermana i wie, że ona też jest do niej bardzo przywiązana. Ale to jej ostatnie dni pracy. Prosili ją, żeby nie wychodziła za mąż, obiecali, że pomogą w wychowaniu dziecka. (Wkrótce w prezencie ślubnym dostanie od Cukiermanów kapę, pluszowe palto, które po wojnie będzie przerabiać córka Mani – Nina (rocznik 1930) i pieniądze. To ona (w 2008 roku 78-letnia pani Nina Cywoniuk) powie: – Jak mama wyszła za muż, była dla ich jak radzina. Pryjażdżali da nas. Pomniu, jak pryjechali na uchodziny w 37 roku, jak piereniaślisia my z Michałouskaj na „Futar”. Gdyby nie doktor Cukierman, mała Nina zostałaby bez palca. Po pewnej niefortunnej przygodzie z psem i kotem nadawał się tylko do amputacji.
„Sarakanożka” kilka razy przybiegała do Mani na Michałowską i płakała: „Mania, wierniś”. Długo nikogo nie mogła zaakceptować na miejsce Mani.
Początek roku 1939
Sonia Cukiermanówna ma dwadzieścia lat i kocha się (z wzajemnością) w młodym Szuklaperze. Pasują do siebie. Oboje urodziwi, ciemnowłosi i ciemnoocy. Ona – córka doktora, on – syn aptekarza (i dentystki). W dodatku mieszkają niedaleko siebie. Młody Szuklaper wychodzi z apteki ojca (która za kilka lat zamieni się w ruinę), robi około stu kroków i już stoi przed białą emaliowaną tabliczką z niebieskimi literami. Jest niedziela. Pójdą z Sonią na spacer. Gdy tak stoją już na ulicy Fabrycznej, akurat naprzeciw apteki, mają do wyboru kilka dróg. Prosto w stronę cmentarza niemieckiego ukrytego w lasku. W prawo – na bielewicką drogę malowniczo ciągnącą się wśród łąk – idealne miejsce dla zakochanych. I w lewo – na most i dalej. Wybierają tę ostatnią, bo właśnie stamtąd macha do nich Fania – siostra Szuklapera – ze swoimi znajomymi. Idą wzdłuż żydowskich fabryk. Most na rzece Supraśl jest takim trochę magicznym miejscem w Gródku. Dzieli go na dwie części – tu się kończą „Piaski”, a zaczyna „Miasteczko”. Tu pobożni Żydzi odmawiają modlitwę „taszmich”, wypróżniają kieszenie i symbolicznie wrzucają swoje grzechy do wody. Tu miejscowa młodzież śpiewa miłosne piosenki. Żydowskie dziewczęta lubią spacerować z białoruskimi chłopcami i częstować ich cukierkami. Sonia i Fania też dawały im na pamiątkę swoje zdjęcia (na początku lat 90. mój dziadek Mikołaj wyciągnie z albumu dwa zdjęcia pięknych Żydówek – Soni i Fani, potem babcia, niestety, wrzuci je do pieca. Zdjęcia Soni i Szuklapera w 2008 roku będzie szukała Nina Cywoniuk. – Jana z adnoj starany dzierawa, a jon z druhaj. To była wielka lubou. Właśnie tego zdjęcia, które ocalało, nie może znaleźć. Wie, że mama miała dużo zdjęć z Cukiermanem, ale w czasie wojny schowała je razem z innymi dokumentami w „świerni”, a „świernia” pewnego razu się spaliła).
Doktor Cukierman siedzi w swoim domu z zaufanym przyjacielem Meierem Motelem Ebsztajnem – nauczycielem języka hebrajskiego (nie mam pewności, czy jeszcze wtedy żyje). Rozmawiają. Podniesionym głosem. Ebsztajn głośniej, Cukierman nieco ciszej. Słuchają radia, czytają gazety, wiedzą, co się szykuje. Zresztą nie tylko oni. Nawet prosta Łejszka ostatnio powiedziała: ”Szykują Żydom wielkie nieszczęście”. Wasyl chrześcijanin ostatnio pytał doktora, czy to prawda, co usłyszał od swego żydowskiego sąsiada, który powiedział: „Bieda będzie z nami. My już w worku. Tylko nas zawiązać”. Co robić? (Jeden z ocalałych gródeckich Żydów napisze później w swoich wspomnieniach: „Nie poszły na marne nauki naszego nauczyciela: „Nie będę dla siebie kopał grobu na rozkaz mego wroga! Śmierć Niemcom!” To Meier Motel Ebsztajn tchnął w nas ducha, uskrzydlił nas.”) Co robić?

Rok 1942, 1 listopada
Doktor Cukierman z żoną, Sonią i „Lalusiem” (matka „Sarakanożka” już nie żyje) pospiesznie wychodzą z domu prawie z pustymi rękami. Prawie pustego domu. Meble oddał tuż przed otwarciem getta, ponad trzy miesiące temu. Nie chciał, żeby się zmarnowały. Proponował je najpierw jednemu z gospodarzy w Straszewie, ale ten nie chciał. Wzięli inni (a taborety, krzesła, łóżka z domu Cukiermana można było zobaczyć potem w wielu gródeckich mieszkaniach – tak mówili ludzie). Grube, solidne mury budynku powinny przetrwać. Być może pomyślał. (Przetrwają jeszcze długo, pożar, który wybuchnie jeszcze tej nocy i strawi pół Gródka oszczędzi je. Niedługo zamieszka tu amskomisarz niemiecki i gabinet doktora zamieni się w siedzibę niemieckiej żandarmerii. Ale o tym Cukierman już się nie dowie). Jeszcze spojrzy na białą emaliowaną tabliczkę z niebieskim napisem (też solidną) tuż obok drzwi. Słabo ją widać. Jest dopiero piąta rano, pierwszy dzień listopada. Właśnie rozpoczyna się ostatni etap likwidacji getta gródeckiego.
Przy ulicy Fabrycznej czekało już trzysta furmanek z końmi i ich właścicielami z okolicznych wsi. Czteroosobowa rodzina doktora Cukiermana siada na jednej z nich. Akurat na tyle osób przydzielony jest każdy wóz. Sonia szuka wzrokiem Szuklaperów. Ruszają do Białegostoku. Wolno przesuwają się obrazy przed oczami zgarbionego Cukiermana. Apteka Szuklapera. Fabryki. Most na Supraśli. Synagogi. Rynek. Cerkiew. Szpital. Kościół. Cmentarz żydowski, na którym pochowani są rodzice, pierwsza żona. Co jakiś czas słyszy strzały. Zabijani są ci, którzy próbują uciekać. Już za kilka godzin w Gródku nie będzie żadnego Żyda.
CZĘŚĆ 2 – TUTAJ
Artykuł o Doktorze Cukiermanie ukazał się w marcu 2008 roku w miesięczniku „Czasopis”, jego autorką jest Dorota Sulżyk.

Poznajcie autorkę tekstu
Dorota Sulżyk pochodzi z Gródka, mieszka z rodziną w sąsiednich Waliłach -Stacji. Z wykształcenia jest filologiem polskim, przez 19 lat pracowała jako nauczycielka języka polskiego w liceum w Michałowie. Przez wiele lat współpracowała z miesięcznikiem „Czasopis”, publikując w nim swoje reportaże o tematyce kulturalno-społecznej, najczęściej związane z jej najbliższym otoczeniem oraz całym Podlasiem. Od ponad roku jest redaktor naczelną lokalnej gazety „Wiadomości Gródeckie-Haradockija Nawiny” oraz animatorem kultury w Gminnym Centrum Kultury w Gródku.
Jej wielką pasją zawsze było rękodzieło. Od kilku lat w swojej Pracowni Sunduk filcuje i szyje zabawki zwane Sunduczkami. Prowadzi warsztaty filcowania. Współpracuje z CPL w Sokolu, zaprojektowała i wykonała maskotkę – wilczka do książeczki Bogdana Dudko „Wilczek Milczek”. Chciała, aby nazwa jej firmy (Sunduk Pracownia Doroty Sulżyk) miała lokalne korzenie. Sunduk to dawniej na Podlasiu posażna skrzynia panny młodej, w której przechowywała swoje skarby. Koniecznie zajrzyjcie na bloga Doroty: jej szale to przepiękne dzieła sztuki, idealne na jedyny w swoim rodzaju prezent zaś maskotki ucieszą każdego, nawet „wszystkomającego” dzieciaka.
Fotografie przedwojennego Gródka pochodzą z albumu „Gródek w starej fotografii”.
w zeszłym roku mojej Karze gips zakładał ortopeda Cukierman- cholender może to jakiś potomek
Kto wie? Może i tak…
Czytalam z zapartym tchem, Ciekawa jestem czy cos zostalo z tamtych lat, co mozna zobaczyc teraz. Gdzie staly fabryki , synagoga, cmentarz zydowski Mostek dzielacy Grodek na czesci-po ktorej stronie byly PIASKI-tu gdzie jest cerkiew/ czy po drugiej gdzie jest rynek? Wspomniana ul Fabryczna to teraz Bialostocka? Fajnie by bylo poczytac o Grodku w formie porownan, zeby mozna bylo tam zajechac i przejsc sie i widziec oczami umyslu np.ze w tym miejscu byla Synagoga, lub tu staly fabryki Dziekuje pozdrawiam
Myślę, że wielu mieszkańców Gródka byłoby w stanie takie porównanie zrobić a już z pewnością autorka tekstu…choć niewiele zostało z tamtych lat…Pozdrawiam serdecznie i zapraszam do lektury drugiej części artykułu Doroty Sulżyk.