Dziś druga część historii doktora z Gródka. Pierwszą część znajdziecie TUTAJ. Okazuje się, że Lew Cukierman wydostał się z białostockiego getta… Autorka artykułu, Dorota Sulżyk w 2008 roku przeprowadziła wiele wywiadów i przejrzała dziesiątki zdjęć. Efektem tego dziennikarskiego śledztwa jest przejmujący artykuł, który ukazał się 8 lat temu w Czasopisie. W przedwojennym Gródku niemal 60% mieszkańców stanowili wyznawcy judaizmu. Praktycznie nic nie przetrwało, nie mamy nawet fotografii synagogi…Na zdjęciu wiodącym pamiątka z kąpieliska Ruda położonego niedaleko Gródka, które było ulubionym miejscem wakacyjnego wypoczynku białostockich Żydów. Ile z tych roześmianych twarzy zostało uratowanych?
Kilka tygodni później
Idą we trójkę. On – doktor Cukierman, jego żona i córka Sonia. Przez las (nikt ich przecież nie może zobaczyć) wzdłuż torów (to dobry azymut). Z getta białostockiego w stronę Gródka. Przecież zostawili tam tylu znajomych, może nawet przyjaciół. Dostali szansę od losu. (Mosze Siemion w swoich wspomnieniach w „Księdze pamięci gminy Gródek k. Białegostoku” napisze, że po likwidacji gródeckiego getta gródeckich Żydów umieszczono w koszarach 10 pułku polskich ułanów w Białymstoku i przez 20 dni przetrzymywano ich w nieludzkich warunkach. Niektórym udało się uciec z tego tymczasowego obozu do białostockiego getta. Leiczke Cywi – Grosbain, która była jedną z nich doda, że udało się to również Cukiermanom. Żydowski Instytut Historyczny podaje, że zagłada Żydów gródeckich nastąpiła w listopadzie 1942). Nie ma z nimi „Lalusia” (ojciec załatwił mu wcześniej wyjście z białostockiego getta, nie wiadomo, gdzie znalazł schronienie – powiedzą jedni, uciekł po drodze z Gródka do Białegostoku i go zabito – inni, ale to mało prawdopodobna wersja). Mijają Waliły-Stację, zostawiają Gródek (W Gródku jest zbyt niebezpiecznie, za dużo Niemców). Idą dalej na wschód. Straszewo (nieduża wieś, dookoła lasy) powinno być bezpieczniejsze (co się okaże tylko złudą, bo za kilka – trzy, cztery – dni Ktoś po prostu doniesie Niemcom o ukrywających się, chyba w lesie, Cukiermanach. Być może odważyli się wyjść z lasu i poprosić o pomoc, może jedzenie. – Niemcy przyszli, zabrali i nie wiem, co z nimi zrobili. Tak mówił ojciec – powie w 2008 roku dawna mieszkanka Straszewa.)

Kilka dni później
Doktor Cukierman, jego żona i córka Sonia jadą furmanką. Na śmierć. Właśnie wjeżdżają do Gródka. Z jednego z domów wybiega kobieta (Gościkowa), staje przed furą na kolanach, płacze. Prosi Niemców, żeby nie zabijali doktora. Przecież to taki dobry człowiek (ponoć leczył kogoś z jej rodziny bez pieniędzy) i „Bogu ducha winny”. Wszyscy sąsiedzi stoją i patrzą (dziś już nikt z nich nie żyje). Niemcy „z litości” pytają, gdzie chcą być rozstrzelani. – Na cmentarzu żydowskim, na mogile rodziców – odpowiada doktor. (Syn owej kobiety zapytany w 2008 r. o wiarygodność tego zdarzenia opowiedzianego mi przez panią Ninę Cywoniuk zareagował słowami: ”Pierszo czuju”. Nie słyszał o tej historii. W rodzinie nic o niej nie mówiono. Ojciec zachorował na poważną chorobę, przy której Cukierman był bezradny, i zmarł po trzech dniach. Owszem, leczył jego brata ciężko pobitego na weselu. Wie, że dobry był z niego człowiek. Nikt już ze starszych, którzy mogliby pamiętać, nie żyje. Ale przecież pani Cywoniuk usłyszała to od tej proszącej kobiety.)
Znowu ta sama droga. Apteka Szuklapera. Fabryki. Most na Supraśli. Synagogi. Rynek. Cerkiew. Szpital. Kościół. (a może już wtedy nie widzi tego wszystkiego, może po pożarze mało co już zostało). Cmentarz żydowski.
Ostatni Żydzi, których zastrzelono w Gródku to Doktor Cukierman z rodziną. ( Czy byli świadkowie? Gdzie dokładnie zabito Cukiermanów? Co się stało z ciałami? Nie wiadomo. Nikt się tym nie zainteresował. Czy były wówczas w ogóle jeszcze macewy rodziców doktora? Przecież Niemcy po likwidacji getta zdemolowali cmentarz, porozbijali nagrobki, a macewami wybrukowali ulice. )
(Gdyby oni szli od strony Dzierniakowa i przyszli do nas, na kolonię, przecież Cukierman bywał u nas, wiedział, gdzie mieszkamy… Ojciec był w partyzantce, partyzanci by pomogli… Może byłoby wtedy wszystko w porządku… – tak sobie myśli w 2008 r. pani Nina Cywoniuk)
Tego samego dnia wieczorem (może po południu) do domu Sajewskich przy Polnej puka kilku Polaków. Mają pantofle do sprzedania. Muszą być w dość dobrym stanie, bo pani Sajewska chce je kupić. Nagle oni wycofują się z oferty. Jeden z nich właśnie wymacał w środku buta „dolary”. (Sajewska opowiedziała o tym sąsiadce Jarockiej, która w 2008 r. zapytana o Cukiermana, przyznaje, że go nie pamięta, ale słyszała o pewnym zdarzeniu, które przydarzyło się w dniu, w którym zginął. Mogło tak być. Z cmentarza żydowskiego najbliżej do domów przy ulicy Polnej.)

Koniec lat 40. , początek 50.
Do Gródka przyjeżdżają ci, którym udało się ocaleć (bardzo nieliczni). Na przykład młody Szuklaper (siostra Fania też przeżyła) – syn aptekarza, bez ręki. Widzi, że nie ma już apteki, synagogi, bożnice, cerkiew spalone. Na cmentarzu żydowskim spośród wszystkich nagrobków ocalał tylko jeden. I dowiaduje się, że ukochana – Sonia Cukierman nie żyje.
Pewnego popołudnia grupka wyrostków jak zwykle idzie do kina, które zainstalowało się w starej fabryce. Zatrzymują się przy zdewastowanym, rozwalonym budynku (ponoć podpalili go Niemcy, gdy musieli już opuścić to miejsce). Niegdyś bardzo solidnym, świadczą o tym choćby grube mury, które teraz dokładnie widać. Wiedzą, co to za dom. Wisi zresztą tabliczka (ponoć była tam wtedy, ale czyżby Niemcy jej nie zdjęli?): dr. med. Lew Cukierman lekarz. Wchodzą przez dużą dziurę w rogu. W Gródku gadają o niej od kilku dni. To „Laluś” Cukierman ponoć przyjechał. Wysiadł z taksówki, wybił róg ściany (ten od podwórza), zabrał skarb. I odjechał. Z nikim nie rozmawiał. I przepadł jak kamień w wodę (niektórzy mówili, że wyjechał do Szwajcarii). – I od razu wiedział, gdzie szukać – wszyscy komentowali. (Po latach niektórzy powiedzą, że nic nie znalazł, bo uprzedził go ktoś z Gródka. Ale tym poplątały się najprawdopodobniej historie. Bo to Szuklaperowie schowali skarb w starej „mielnicy” i ludzie znaleźli go jeszcze przed Szuklaperem. Tak twierdzi pani Nina Cywoniuk). O tej dziurze w rogu ludzie w Gródku będą pamiętać długo.
Rok 1998
„Mam 79 lat. Jestem mieszkanką Gródka z dziada – pradziada. […] Bardzo dobrze znałam doktora Cukiermana. Z jego córką Sonią od czwartej do siódmej klasy siedziałam w jednej ławce.” (list podpisany „Mieszkanka Gródka” wydrukowany w 8-9 numerze „Wiadomości Gródeckich”)
(Ten list przeczytam dopiero w 2008 roku, kiedy zacznę przeglądać archiwalne numery gazety ze wspomnieniami Żydów gródeckich z „Księgi pamięci gminy Gródek k. Białegostoku” pod redakcją Mosze Siemiona wydanej w 1963 r. w Izraelu. Nie wiem, kto jest jego autorką. Minęło dziesięć lat. Wiem, że pewnie dziesięć lat temu dowiedziałabym się, jak miała na imię żona doktora, z czego lubił się śmiać doktor, o czym marzyła Sonia. Wypełniłyby się niektóre luki tej historii, która przypomina układankę złożoną z bardzo wielu elementów. „Mieszkanka Gródka” ma (miałaby ?) dziś 89 lat. Tyle samo miałaby Sonia Cukierman).

Początek Roku 2008
Pan Anatol Kondrusik opowiada historię tabliczki. W 1968 roku, kiedy był kierownikiem Fabryki Włókienniczej Przemysłu Terenowego (późniejsze „Karo”), przyszedł do niego jego pracownik – księgowy. Właśnie odchodził na emeryturę. Miał ze sobą pewną tabliczkę. Dr. med. Lew Cukierman lekarz – przeczytał pan Anatol. I propozycję: – Co mam z nią zrobić? Wyrzucić? Nieładnie. Niech Pan ją przechowa.
I pan Kondrusik wziął tabliczkę. Kilka razy przynosił ją na spotkania w Urzędzie Gminy. Każdy tylko patrzył, czytał i odkładał. Nikt się nie zainteresował. Dopiero, jak Aleksander Karpiuk – nauczyciel historii w gródeckim gimnazjum, otwierał Izbę Regionalną, pan Kondrusik wziął tabliczkę pod pachę. – Pomyślałem, że zaniosę, już tyle lat u mnie przeleżała.
Dziś już nie pamięta, jak się nazywał ten księgowy. Nie był z Gródka, przyjechał tu z Rosji, wynajmował u kogoś kwaterę, nigdy się nie ożenił. Skąd wziął tabliczkę? Pan Anatol nie zapytał, ale można się domyślić. Zapewne księgowy codziennie przechodził obok zniszczonego domu Cukiermana, wszak fabryka jest na tej samej ulicy. Może któregoś poranka lub popołudnia roku 195… nie zauważył tabliczki na ścianie budynku. Może to był już czas jego remontu (po remoncie dawny dom doktora Cukiermana przeznaczono na Ośrodek Zdrowia, który według pana Kondrusika wygląda tak samo jak dawniej. Ma te same wymiary, taką samą bryłę, trochę go tylko wewnątrz przerobiono ). Może leżała gdzieś obok na śmietnisku. Doktor Cukierman najprawdopodobniej był dla niego obcym człowiekiem, chociaż, jeśli był dociekliwy, zapewne wypytał o niego mieszkańców Gródka. I nie usłyszał od nikogo złego słowa o gródeckim doktorze.

– Ooo, to był dochtar! (mawiał zawsze mój nieżyjący już dziadek Mikołaj Kuźmicz)
– Cukierman? A pewnie, że pamiętam. Przed wojną wszyscy chodzili do niego. To był bardzo dobry lekarz. (moja babcia Anna Kuźmicz)
– Cukierman. Pamiętam. Średniego wzrostu, okrągły, jasna karnacja, nie miał typowo żydowskiej urody, rozmowny. To doktor – „złota rączka”. Nawet, jak trzeba, był akuszerem. To był sławny lekarz. Nawet do Świsłoczy go wozili. Nawet z Krynek do niego przyjeżdżano. (Anatol Kondrusik)
– Ojciec z Cukiermanem dobrze żył. Leczył moją mamę. (pani Lisowska)
– Cukierman? Dobry człowiek. Leczył mego brata ciężko pobitego na weselu. (pan Gościk)
– To był dobry fachowiec. Kab nie jon, nie miełab ja dziś palca. I bardzo dobry czaławiek. Nazywali jaho Lowa…. (Nina Cywoniuk)

Doktor Cukierman – historia spisana po latach
Dorota Sulżyk, autorka tekstu pochodzi z Gródka, mieszka z rodziną w sąsiednich Waliłach -Stacji. Z wykształcenia jest filologiem polskim, przez 19 lat pracowała jako nauczycielka języka polskiego w liceum w Michałowie. Przez wiele lat współpracowała z miesięcznikiem „Czasopis”. Od ponad roku jest redaktor naczelną lokalnej gazety „Wiadomości Gródeckie-Haradockija Nawiny” oraz animatorem kultury w Gminnym Centrum Kultury w Gródku. Jej wielką pasją jest rękodzieło – zajrzyjcie na stronę Sunduk i przekonajcie się jakie cudeńka wychodzą spod ręki Doroty.
Bardzo dziękuję za kolejną dawkę historyczno-subiektywnego opowiadania, jak to u nas bywało. Mit o Czechu Lechu i Rusie, po weryfikacji powinien wyglądać tak: był sobie Lew, Lech i Białorus. Lew (wiadomo prostoduszny i uczciwy jedyny taki mądry we wsi) pomimo obrony Białorusa (nie mającego sobie nic do zarzucenia, oprócz ziemi – taki chłop przywiązany do roli) dał się zastrzelić Lechowi (w niemieckim przebraniu ) a potem jeszcze Lech (wiadomo, kombinator jakich mało) sprzedał buty (wróć, taki niby cwaniak, a nie domacał „dolców” w bucie) – i morał: za dużo w tym wszystkim „”Pierszo czuju”.
Skoro pan tak to czuje…dziwne co prawda ale wolność interpretacji jeszcze mamy. Nie wiem jak się ma Lech do Niemca…doprawdy trzeba mieć bogatą wyobraźnię i problem z postrzeganiem żeby takie wnioski wyciągnąć. Ponawiam prośbę: niech się pan nie męczy czytając mojego bloga. To tylko blog, nic ważnego. Z pewnością znajdą się ciekawsze lektury.
Przy tak szlachetnej wobec Żydów (jak i innych nacji) postawie Polaków – za pomoc ryzykowali życiem swoim i bliskich – Pani wyciąga niesprawdzoną opowiastkę o złodziejach, doprawdy zabieg z minionej epoki, ale skoro tak to Pani czuje…
Na szczęście jest to blog z zasady subiektywny 🙂
Spodki i restauracje podobnych frustracji w panu nie wzbudzają? Dziwne, doprawdy…jak mniemam tylko artykuły o Żydach są na tym blogu godne uwagi? 🙂
Żydzi czy tego chcemy czy nie na stałe wpisani są w historię Polski. Proszę się nie dziwić, że Pani subiektywne podejście do tego tematu (ach Ci wspaniali Żydzi) może spotkać się z odmienną oceną (np. choć po II WŚ, Żydzi stanowili mniej niż 1% populacji na ziemiach polskich, w MBP stanowili 19% i 50% stanowisk kierowniczych w wywiadzie sami Żydzi) dla torturowanych Polaków to może robić różnicę.
Ewidentnie ma pan problem. Ach Ci wspaniali Żydzi, ach Ci wspaniali Białorusini, ach Ci wspaniali Tatarzy, Polacy, Ukraińcy. Co zrobić… ja zwyczajnie lubię wszystkich dobrych ludzi i nie dzielę ich, pozdrawiam!
Oczywiście, że wszyscy są wspaniali. Wobec powyższego Wołyń, Katyń itd. pewnie jest zasługą krasnoludków albo modnych ostatnio zielonych ludzików. Na szczęście nie żyjemy w czasach Cukiermana, żeby te czasy nie wróciły nie możemy o nich zapominać i lukrować jednych a obsmarowywać drugich (z narodowości, w relacji gdzie same panie poddaja w wątpliwość „mogło tak być”?). Wypaczona prawda nie pozwoli naprawić błędów przeszłości.
Wołyń, Katyń i Jedwabne. Pasuje tu do kompletu?
Super, doskonały text
Pozdrawiam
Dziękuję!
Doktor Cukerman chrzcił mego dziadka. Zawsze dobrze wspominał doktora. To co się działo w Gródku z Żydami działo się w całej Polsce. Byli przez Polaków wydawani Niemcom. Wielu Żydów płaciło złotem za przechowanie mieszkańcom Gródka – a ci po otrzymaniu zapłaty wydawali ich na śmierć. Pełno takich, po wojnie medale sobie przypinali, kombatanci, że to niby w partyzantce byli. Szkoda gadać. Było minęło, a Polacy jak byli tak są Polakami i sprzedadzą za „garnek złota”
Bardzo ciekawa i smutna historia… Łza się zakręciła w oku… Bardzo smutne komentarze, świadczące o tym, że nic się w mentalności ludzi nie zmieniło. Niczego nie nauczyliśmy się. A w naszym narodzie dwa różne plemiona… Jedni się przyjaźnią, inni …buty na handel przynoszą :-(((