Zagłada Żydów z Tykocina to temat bolesny a dla znawców tematu cokolwiek zaskakujący. Nie bez przyczyny ten tekst ukazuje się pod datą 2 listopada. Tego dnia 1942 roku na terenie Białostocczyzny rozpoczął się ostatni etap Akcji Reinhardt czyli likwidacja wszystkich niemal skupisk ludności żydowskiej. Jednak w Tykocinie Żydów już od dawna nie było… Nie zostali latem 1941 roku zamknięci w getcie jak to się stało w wielu innych miasteczkach. Nie dostali szansy na życie do 1943 roku. Zamordowano ich w dniach 25-26 sierpnia 1941 roku.
Na zdjęciach poniżej widzimy tykociński kirkut – jeden z najstarszych w kraju cmentarzy żydowskich, założony ok. 1522 roku. Cmentarz jest co prawda ogrodzony ale pozostało na nim niewiele macew. Znajduje się z zachodniej części miasteczka, mijamy go jadąc do Pentowa i Kiermus – po prawej stronie.Wedle tradycji spoczywa tutaj siedemnaście pokoleń tykocińskich Żydów. Ostatnie, osiemnaste pokolenie pogrzebano w Lesie Łopuchowskim.
Poniższy tekst jest oparty na tłumaczeniu własnym fragmentu Sefer Tiktin czyli Księgach Pamięci Tykocina
Zagłada Żydów z Tykocina oczyma ocalonych
„…Niemcy wkroczyli do Tykocina pod koniec czerwca 1941 roku. Najpierw do miasteczka przybył niewielki oddział, który rękoma miejscowych Żydów uporządkował pomieszczenia użytkowane do niedawna przez urząd sowiecki. Już wtedy w miasteczku krążyła plotka, że po zakończeniu prac okupanci zamierzają dokonać egzekucji Żydów na cmentarzu żydowskim. Tym razem jednak wszyscy zostali wypuszczeni i wrócili do domów. Niemcy opuścili Tykocin.
W ciągu następnych kilku dni w Tykocinie nie widziano Niemców, ale nie zakończyło to prześladowań Żydów. Polacy zachęceni barbarzyńskim zachowaniem Niemców, dali upust antysemityzmowi i samorzutnie prześladowali Żydów. Co więcej, tym razem przybrało to formę bardziej zorganizowaną. Przede wszystkim nakazano ludności żydowskiej w Tykocinie noszenie na lewym ramieniu opaski z niebieską Gwiazdą Dawida na białym tle. Młodzież żydowską zmuszono do pracy przy odwadnianiu rowów kanalizacyjnych, oczyszczaniu terenów zarośniętych chwastami i sprzątaniu ulic. Wszystko to pod kontrolą polskiej policji – wczorajszych kolegów, którzy wykonywali swoje nowe obowiązki gumowymi pałkami w rękach i z przekleństwami na ustach. „Co Rosjanie zbrukali i zniszczyli – wy, Żydzi będziecie naprawiać” – mówili, gdyż uważali Żydów z Tykocina za bolszewickich kolaborantów.
W tym samym czasie do Tykocina przybyli żydowscy uciekinierzy z innych miasteczek. Do, i tak przerażonych Żydów tykocińskich dotarły informacje o tworzeniu zamkniętych gett, o brutalnych mordach w Trzciannem, Jedwabnem, Wiźnie… Sytuacja była tragiczna, nadzieja gasła.
Przygotowania
Przygotowania do wymordowania Żydów tykocińskich trwały od 16 sierpnia kiedy to do miasteczka ponownie przyjechali Niemcy. W pierwszej kolejności podburzyli nastroje, pozorując przyjazne nastawienie i nakazując Polakom zwrot mienia zagrabionego Żydom. W tym samym czasie zakazano im opuszczania miasta. Jako pierwszy ofiarą tego rozkazu padł David Hirsch Surawicz, rozstrzelany w drodze do pobliskich Sierek (poszedł tam po żywność). Równolegle przygotowywano trzy wielkie jamy w lesie nieopodal Łopuchowa. Kopiący doły Polacy nie znali ich przeznaczenia.
Wśród społeczności żydowskiej zapanował niepokój. Niektórzy od razu przeczuli jakie jest przeznaczenie wykopów. Inni, bardziej optymistyczni sądzili, że prace te służą jakiemuś celowi wojskowemu lub strategicznemu np. artylerii przeciwpancernej lub gromadzeniu zapasów paliwa. Nadzieja mieszała się z niepewnością i rozpaczą.

Noc przed egzekucją
W niedzielę 24 sierpnia 1941 r. o godz. 6 wieczorem na ulicach rozległ się donośny głos (…): „Wszyscy Żydzi z Tykocina, kobiety i dzieci, młodzi i starzy, z wyjątkiem chorych i zdeformowanych, zbiorą się jutro, 25 sierpnia, o godzinie 6 rano na rynku miasta”. Przywódcy społeczności żydowskiej natychmiast zwołali zebranie w domu rabina. Byli tacy, którzy jeszcze tej nocy zdecydowali się na ucieczkę, ale większość uważała, że nie należy pokładać nadziei w takim rozwiązaniu. Przekonani byli, że jest ono od początku skazane na niepowodzenie ze względu na wrogość miejscowej ludności polskiej. Obawiano się też narażenia tych którzy pozostaną, na gniew Niemców. Przeważała opinia, że należy podporządkować się rozkazom i zebrać na rynku. Informacja ta rozeszła się w mieście lotem błyskawicy. Tykocin zastygł w oczekiwaniu.
O godzinie 9 wieczorem, kiedy zaczęła obowiązywać godzina policyjna, na ulicach pojawiły się patrole miejscowej policji („Hilfspolizei”). Próbowały one uniemożliwić Żydom kontaktowanie się ze sobą a tym samym udaremnić ewentualne próby ucieczki. Ta przerażająca noc wypełniona pytaniami o przetrwanie dla większości miała się okazać ostatnią.
Poranek na Starym Rynku
Następnego dnia rano dziesiątki rodzin pospieszyły na rynek. W zimowych ubraniach, dzierżąc w rękach dobytek w tobołkach – jakby przygotowani do podróży. Z boku placu ustawiono stół, przy którym policjant spisywał nazwiska. Było jasne, że robił to tylko po to, aby odwrócić uwagę ludzi tak długo, jak to możliwe. Przychodziło coraz więcej osób a kiedy rynek był już wypełniony, gestapo przerwało rejestrację i nakazało pomagającej im polskiej policji otoczyć plac ze wszystkich stron.
Głośne polecenia morderców niosły się od jednego krańca miasta do drugiego, a Hilfspolizei wykonywało rozkazy. (…) Tuż przed godziną siódmą oprawcy wzięli do ręki gumowe pałki i zaczęli dzielić zebraną ludność na trzy grupy: pierwsza – rzemieślników i fachowców, druga: ludzie młodzi i nastolatki, trzecia – starcy. Brutalne zachowanie i wyrazy twarzy Niemców odbierały wszelką nadzieję i złudzenia. Nielicznym, którzy mieli trochę szczęścia i odnaleźli w sobie odwagę udało się w porę uciec z rynku.

Dokładnie o godzinie 7 na plac wjechało siedem ciężarówek z gestapowcami. Z ostatniej wystawały lufy karabinów maszynowych. Pluton otoczył plac i rozpoczął drugą segregację ludzi, tym razem zgodnie z „niemieckim zamiłowaniem do porządku”. Po jednej stronie stanęły kobiety, dzieci i starcy, a w drugiej grupie, w szeregach po czterech, wszyscy mężczyźni zdolni do „normalnego” marszu . Na czele szeregu, ze względów estetycznych, postawili najwyższego z grupy – Chezkela, „Der Hoicher” (Wysoki – jid.), Jakuba Choroszuka, handlarza drewnem i jego zięcia Mosze Zaka. Za nimi trzech muzyków: Daniela Deutscha – krawca grającego na trąbce, Szmula Sokołowicza bębniarza oraz Eliego Kafkę ze skrzypcami. Gestapo kazało im grać „Hatikvę”, ale ze zmienionym tekstem, którego nauczyli ich niemieccy kaci:
„Kiedy przelewa się krew jidysz,
Hitler wie, że wygrywa wojnę”
(“When Yiddish blood is shed,
Hitler knows he’s winning the war.”)
Za pomocą wściekłych żądań i bicia oprawcy zmusili prowadzony tłum do śpiewania tych słów.

…szli w kierunku Zawad
Szpaler maszerujących otoczony przez niemieckich i polskich strażników ciągnął się przez ponad kilometr i zmierzał główną drogą w kierunku wsi Zawady. Maruderzy mieli być natychmiast rozstrzelani. Kiedy główna kolumna opuściła rynek (…) pozostali na rynku czterej strażnicy załadowali resztę Żydów na siedem ciężarówek – podążyły one tą samą trasą.
Niebo pociemniało, zaczął kropić deszcz. Maszerujący Żydzi rzucali ostatnie spojrzenia na miasteczko, które tak dobrze znali, nie wiedząc czy jeszcze kiedykolwiek je zobaczą. Nagle dał się słyszeć odgłos strzałów. Stary Szmuel Babicki nie był w stanie utrzymać się na zmęczonych i spracowanych nogach: zostawał w tyle. Mordercy nie wahali się – padł strzał. Szmuel osunął się na pobocze i tam go pozostawiono z kulą w głowie. Był to pierwszy kamień milowy tego krwawego marszu.

Pomimo bezlitosnego bicia i poganiania skazańcy przesuwali się powoli: dotarli do Jeżewa, a stamtąd ruszyli szosą do Wizny w kierunku wsi Zawady. Tam też przyjechały ciężarówki. Wszystkich zapędzono do miejscowej szkoły, która na ten dzień stała się więzieniem. Budynek zapełniono ludźmi po brzegi- tym którzy się nie zmieścili powiedziano, że będą przewiezieni do getta w Czerwonym Borze. Potwierdziła to nawet towarzysząca im polska policja, która wracała do Tykocina.
Masakra w Lesie Łopuchowskim. 25 sierpnia 1941
Jednak nikogo nie przewieziono do getta. Co dziesięć minut przy szkole w Zawadach pojawiała się ciężarówka. Wyładowana dziesiątkami Żydów odjeżdżała w kierunku Lasu Łopuchowskiego. Tam czekały wykopane wcześniej trzy doły. Dwa z nich – te większe miały 12 metrów długości, 4 metry szerokości i 5 metrów głębokości. Trzeci był nieco mniejszy. Żydów przywożonych ciężarówkami zmuszano do wchodzenia lub wrzucano do jednego z większych rowów. Karabiny maszynowe umiejscowione na brzegach okopu otwierały ogień i bezlitośnie kosiły ludzi aż nie pozostał nikt żywy. Co dziesięć minut przyjeżdżał kolejny „ludzki ładunek” i przerażający spektakl powtarzał się. Wieczorem łączna liczba zabitych została oceniona na ponad 1400 osób.
Po zapadnięciu zmroku okoliczni mieszkańcy (pod nadzorem Niemców) zasypali doły wypełnione ofiarami. Co ciekawe Niemcy próbowali zatrzeć dowody swojego barbarzyństwa, mówiąc, że są to ciała ofiar wojny tylko przywiezione tu na pochówek. Później polscy robotnicy będą opowiadali, jak przez wiele godzin ziemia wciąż się poruszała od drgających ciał, konających w jamach ludzi. (…)” Zagłada Żydów z Tykocina była już niemal dokonana. W miasteczku pozostali jednak starzy i niedołężni – ci którzy, nie byli w stanie przejść do Zawad. Ich unicestwienie zaplanowano na kolejny dzień.
Zagłada Żydów z Tykocina. Epilog: 26 sierpnia 1941
„…Następnego dnia oprawcy wchodzili do każdego domu, wynosząc wszystkich starych i chorych, którzy poprzedniego dnia nie byli w stanie przejść na rynek – ponad siedemset dusz. Załadowano ich na ciężarówki i wywieziono do lasu Łopuchowo gdzie wrzucono do drugiego rowu. I znów karabiny maszynowe otworzyły ogień, a miejscowi Polacy zasypali ciała w mogile. 26 sierpnia o godzinie 14.00 diabelscy wysłannicy zakończyli swoje dzieło. Legendarna, tykocińska gmina żydowska została starta z powierzchni ziemi. (…)
Około 150 tykocińskim Żydom udało się, w taki czy inny sposób, uciec i ukryć w Białymstoku lub Sokołach, w domach mieszkańców wsi, bunkrach i lasach. Większość została jednak złapana i zamordowana. Niektórzy podczas tzw. „akcji” w białostockim getcie, inni – odkryci – z rąk policji lub Gestapo. Ci, których znaleziono w okolicach Tykocina, zostali wywiezieni do trzeciego rowu w Lesie Łopuchowskim, gdzie spotkał ich ten sam los, co ich braci. (…)”
Zagłada Żydów z Tykocina
Według oceny Ewy Wroczyńskiej – wieloletniej dyrektor Muzeum w Tykocinie: „W lesie pod wsią Łopuchowo specjalne Komando zamordowało i pogrzebało w trzech ogromnych dołach ponad 500 żydowskich rodzin czyli ok. 2500 osób. Uratowało się jedynie 150 osób, do końca wojny dotrwało 21.” (Wielka synagoga w Tykocinie. Andrzej Lechowski, Ewa Wroczyńska, Maria Pisarska-Kalisty, Białystok 2017, s.39).
W normalnych (czyli niepandemicznych) warunkach do Tykocina i Łopuchowa przyjeżdżają co roku tysiące Żydów z Izraela i innych części świata. Pozostawiają kamyki, lampiony, flagi a przede wszystkim emocje, łzy i pragnienie pamiętania o spoczywających tam niewinnych ofiarach.
Ja czytałem akta o zbrodni z Izraela (już wiele lat temu) i z tego co pamiętam, większość ludzi została zasypana żywcem, nie było rozstrzeliwania, te doły celowo miały mieć 5m właśnie po to żeby oszczędzić amunicję i zakopać żywcem.
A co do szkoły w Zawadach, co prawda to była szkoła, ale w czasach wojny z tego co wiem był tam posterunek niemiecki. No i ja do tej szkoły chodziłem, dobrze że wtedy nie wiedziałem co tam się wydarzyło w tym budynku, do dzisiaj mam ciarki jak o tym pomyślę.
Faktycznie różne są wersje co do aktu mordu. Inna mówi o tym, że ludzi gazowano już w ciężarówkach. Tak czy siak – straszne to było i dziś nie do wyobrażenia. Dziękuję za komentarze. Pozdrawiam.
Dziś w szkole jest tablica upamiętniająca…