Bieżeńcy znaczy uchodźcy
Bieżeństwo 1915 roku to masowa ucieczka ok. 2 milionów ludzi z terenów dzisiejszej Polski. Oto w początkach I wojny światowej, kiedy armia niemiecka posuwała się w głąb Imperium Romanowów, carski sztab postanowił zastosować taktykę spalonej ziemi. Nie przewidziano, że to co się sprawdziło podczas wojen napoleońskich nie ma sensu w nowych realiach. Machina ruszyła – ewakuowano administrację, wywożono fabryki i wypędzano na wschód całe wsie i miasteczka. Kozacy czasem gonili nahajkami ale swoje zrobiły przerażające historie, które opowiadano chłopom: Niemcy będą zaszywać w żołądkach żywe szczury, kobietom ucinać piersi i roztrzaskiwać o ziemię dziecięce główki. Gdy mieszkańcy w panice opuszczali swoje sioła, Kozacy podpalali zabudowania.

Domykał się XIX wiek, kończyła się epoka… „Ewakuowani” chłopi mieli przejść przez wielomiesięczne piekło. Piekło chorób zakaźnych, głodu, zimna, zagubienia się. Gdy znaleźli schronienie gdzieś hen w dalekiej Rosji …przyszła potworna w skutkach rewolucja bolszewicka. Trzeba było wracać…tylko do czego? Nowa ojczyzna – Polska wcale nie witała ich z otwartymi ramionami.
Bieżeństwo 1915. Historia rodzinna
„Jak się nazywała twoja babka?” – pytam mojego ojca ale on sam nie wie. Dziwne, wszystko pamięta a tego akurat nie wie. Ma swoje uzasadnienie: przecież zmarła w Rosji, na bieżeństwie. Budzi się we mnie sprzeciw przeciwko takiej postawie. Ta dzielna kobieta urodziła 4 dzieci, sama chroniła je w morderczej podróży z Soc w głąb Rosji, najmłodszy syn (a mój dziadek) miał wtedy zaledwie rok…urodził się tuż przed wojną. Dlaczego w 1915 roku jechała sama? Jej mąż został zmobilizowany w początkach I wojny, dostał się do niewoli i był na robotach w Niemczech. Kiedy wrócił do swojej wsi w 1917 roku dowiedział się, że wszyscy wyjechali. Co miał robić? Pojechał szukać rodziny i…znalazł. Wszystkie dzieci żyły – trzech synów i córka, a żona…? Choć przeszła gehennę wielomiesięcznej podróży z maluchami, zmarła w 1916 roku. Dlaczego – nigdy się nie dowiemy, jak i tego – gdzie została pochowana, jak wyglądała, ile miała lat, jakie miała usposobienie? Jak później ustaliłam nazywała się Zofia. Być może jest na tym zdjęciu. Okrutny świat zmusił ją do bycia bohaterką a następnie starł z kart historii. I setki tysięcy innych, jej podobnych ofiar. Pradziadek wrócił do Polski z dziećmi i nową żoną, babką Irką zwaną Oryszką. Trzeba było przeżyć w nowych dramatycznych realiach. Zofia była już tylko wspomnieniem świata, który przestał istnieć.

Zapomniani uchodźcy – ale kto zapomniał?
Na tle innych wspomnień historia opisana powyżej wcale nie jest jakoś specjalnie dramatyczna czy bardzo niezwykła. Ba! Ona ma happy end – wszystkie dzieci dojechały, ojciec je znalazł i nawet zdołali niemal w komplecie wrócić. W moim domu wspomina się, że babka Aleksandra pochowała na Kubaniu malutką córeczkę. Babka Maria widziała śmierć własnej mamy – wraz z trójką rodzeństwa zostali sami w drodze powrotnej. Ciało matki na ich oczach zawinięto w białe prześcieradło. Trafiło do mogiły zbiorowej gdzieś na granicy. Niemal w każdym prawosławnym (i nie tylko) domu na Podlasiu opowiadało się o pobycie w Rosji. Dziadek Piotrek miał ksywkę Kozak bo przecież tam się urodził, babka czytała po rosyjsku bo tylko w Rosji chodziła do szkoły. Po powrocie z bieżeństwa musiała iść na służbę więc polskiej edukacji wcale nie zaznała…itd, itp. Osobną grupę opowieści stanowią te z pobytu na bogatym Kubaniu. Ech! Co to było za życie! Ludzie piękni, konie kare, oliwa się lała strumieniami, a po zbiorach cała podłoga arbuzów, które bieżeńcy dostawali od gościnnych mieszkańców krasnodarskich wsi. Kozackie pieśni z tamtych rejonów śpiewa się na Podlasiu do dziś. A potem wszystko to zmiotła rewolucja…
„Bieżeństwo 1915. Zapomniani uchodźcy” książka Anety Prymaki-Oniszk
Jeszcze w latach 80-ch XX wieku, kiedy żyło wielu bieżeńców takie historie opowiadano często, ale dziś tych ludzi już nie ma. Opowieści tracą na ostrości – to tylko echo dawnych dni. Potomkowie szukają prawdy, dokumentów i trafiają na …pustkę. Mnie wychowywała babcia Maria (zm. 2003 r.) znała wierszyki z ukraińskiej szkoły, ciągle wspominała: a to pobyt w Rosji a to drugą wojnę. W latach 90-ch prawdziwym szokiem było dla mnie odkrycie, że nie ma żadnych naukowych opracowań na temat exodusu 1915 roku, że podręczniki milczą a historycy rozkładają ręce. Znalazłam książkę w języku białoruskim – Witalisa Łuby oraz kilka opisów w monografiach wsi np. Dawidowicz Ireny Matus. Podobny szok przeżyła Aneta Prymaka – Oniszk i zabrała się za robotę. Dokonała dzieła tytanicznego. Dotarła do źródeł, dokumentów, zdjęć i …dziesiątek ludzi, którzy opowiedzieli jej swoje, już tylko zasłyszane, rodzinne historie. To był ostatni moment na zebranie wspomnień – przecież następne pokolenie nie będzie już umiało ich powtórzyć. My bieżenćów znaliśmy dla naszych dzieci będą to tylko książkowe postaci jak dla nas… powstańcy styczniowi.
Książka Anety Prymaki-Oniszk miała premierę jesienią 2016 roku. Na spotkanie z autorką w Białymstoku przybyły tłumy. To było bardzo wzruszające przeżycie dla nas, potomków – a więc pamiętamy, historia nie będzie zapomniana. Reportaż odniósł duży sukces, zebrał doskonałe recenzje i jest czytany w całej Polsce. Moje zdanie o tym wydawnictwie nie może być oczywiście obiektywne: znalazła się tam m.in. historia mojej prababci. Ładunek emocjonalny, jaki niesie książka sprawił, że musiałam ją czytać na raty. Strasznie przeżywałam losy każdego zaginionego dziecka, historie rozdzielonych rodzin, dramatyczne opisy z drogi na wschód. Moim zdaniem rzecz jest genialnie napisana – choć to dokument, wciąga jak dobrze skomponowana fabuła. Losy bezimiennych splatają się z opowieściami żyjących – do tego szeroka gama nie znanych dotąd źródeł i zupełnie zaskakujące zdjęcia. Chciałoby się powiedzieć – wspaniała rzecz ta książka, ale przecież śmierć i tragedia tysięcy ludzi nie są piękne. Ta książka jest bardzo ważna, potrzebna i świetnie napisana. Aneta, zrobiłaś dla naszej społeczności coś wielkiego i za to bardzo Ci dziękujemy!
Podziękowania
Serdecznie dziękuję za możliwość użycia zdjęć z książki. Zapraszam do zaglądania na blog autorski Anety Prymaki-Oniszk – Bieżeństwo, gdzie zgromadzone są niezwykłe wywiady, zdjęcia oraz bibliografia dotycząca tematu.
Proszę mi wyjaśnić dlaczego tylko ludność prawosławna uciekała, czy inne nacje miały zakaz?
Ależ to nie prawda, uciekali (wyjeżdżali, byli przymusowo ewakuowani) wszyscy. Proszę przeczytać książkę to się pan przekona. Wszyscy musieli jechać. Nigdzie nie napisałam, że tylko prawosławni uciekali. Rzecz w tym, że społeczność katolicka miała wsparcie a prawosławni byli długo pozostawieni samym sobie. To samo po powrocie, domów nie było, nikt ich nie wspierał – mieszkali w ziemiankach, jedli zupę z pokrzywy i piekli chleb z dodatkiem perzu. Dzieci szły na służbę, matki na żebry. To na długo pozostało w pamięci. Stwierdzono, że społeczność podlaskich wsi odczuwała skutki bieżeństwa jeszcze po II WŚ.
„Oprócz wysiedlenia ludności z terenów objętych działaniami wojennymi rosyjska generalicja nakazała zniszczyć plony, wywieźć wszystkie zapasy żywności, zarekwirować zwierzęta domowe, a także zastosować taktykę „spalonej ziemi”. Skutki decyzji gen. Iwanowa i gen. Januszkiewicza złagodził nieco rozkaz naczelnego dowódcy armii rosyjskiej – wielkiego księcia Mikołaja Mikołajewicza Romanowa (1856 – 1929) z 3 sierpnia 1915 r. Oprócz agitacji wojskowej i rosyjskich władz cywilnych do propagowania akcji wysiedleńczej włączyło się duchowieństwo prawosławne. Przeciwną postawę prezentowało duchowieństwo rzymsko-katolickie oraz żydowscy rabini, którzy głosili wśród wiernych hasła skłaniające do pozostania w domostwach. Jak się okazało w przyszłości, okupacja niemiecka i austro-węgierska – mimo pewnej represyjnej formy – nie była aż tak uciążliwa dla ludności cywilnej obu stref okupacyjnych, jak wcześniej przewidywano.”
Moi pradziadkowie spod Hajnówki też zostali wywiezieni- chwała Bogu wrócili cali i zdrowi- też musieli zaczynać wszystko od nowa. Losy ludzkie bywają okrutne.
A z jakiej wsi byli Twoi dziadkowie? Pozdrowienia
Moi pradziadkowie Maria i Stanisław również byli bieżeńcami. Uciekali z dwójką małych dzieci. Z rodzinnych opowieści wiem, że na uchodźstwie mieszkali w mieście Marszańsk i byli bardzo gościnnie przyjęci przez miejscową ludność. W Rosji mieszkali 4 lata. Udało im się przeżyć.
Fajny blog, będę zaglądała często, pozdrawiam.
Dziękuję bardzo, zarówno za podzielenie się swoją historią jak i komplement – mogę śmiało powiedzieć, że i vice versa 🙂
Moi rodzice byli uczestnikami tej gehenny. Mama rocznik 1908 opowiadała o arbuzach jakie rosły na tej ziemi, o pobycie w bursie w gorodzie Pugaczow oraz ofiarach rewolucji umarłych z głodu. Rodzinę mamy zaniosło gdzieś na Powołże w samarowską obłast, gdzie ziemia była żyzna ale na opał zbierano suszone krowie kupy. Tata rocznik 1907 mówił, że u gospodarza gdzieś na wsi w Mohylewskiej obłasti powodziło się im dobrze.
Wrócili obie rodziny w tak jak większość rodzin sokólskiego w roku 1919. Rodzina mamy w Mińsku białoruskim
pożegnała ojca/mego dziadka Stefana/, który zachorował na tyfus i został zabrany z transportu tam też został pochowany. Babcia Maria z czwórką małych dzieci wróciła do rodzinnej wsi gdzie zastała zarośnięte siedlisko.
Mama w wieku 11lat poszła na służbę do szlachty w sąsiedniej wsi. Rodzina taty wróciła również w 1919 roku
i w tym że roku pochowali mego dziadka Grzegorza a babcia Anna została sama z czwórką dzieci i bez dachu nad głową. Niestety historyków polskich ten rozdział nie interesuje.
Dziękuję, że pan o tym napisał. Każda bieżeńska rodzina ma podobne odczucia…polskich (dziś już naszych) historyków to nie interesuje. Świadczy to także o ich profesjonalizmie, uzależnieniu od polityki i stosunku do historii. Zatrważa to wszystko.
„To jest historia ciężka, trudna, dotycząca chyba wszystkich, którzy na tej sali są bardziej lub mniej, ale trzeba o tym mówić. Wiele lat temu wstydziliśmy się” -jak mówił burmistrz Bielska Podlaskiego Jarosław Borowski.
„Wyjechali właściwie wszyscy prawosławni mieszkańcy miasteczka, zostali Żydzi i kilka rodzin, sąsiednie wsie całe opustoszały. Jej matka opowiadała jej, że w drodze płakała non stop i jakas kobieta poradziła jej by wzięła noworodka ” za nóżki o suszku” bo i tak dziecko umrze. O dziwo przeżyła,”
Moją babcię, rocznik 1907 wywieziono z powiatu przasnyskiego pod opieką rodziny (ciotek, wujków) aż pod Tułę. Do śmierci wspominała koszmar rewolucji. Była świadkiem obcinania głowy „paniczowi” piłą do drewna przez dwóch dorosłych mężczyzn, ów „panicz” był niemal jej rówieśnikiem……….. W Tule zostało dwóch jej kuzynów, ich matka (wdowa) wyszła za mąż za Rosjanina. Tęskniła za tymi kuzynami do końca.
Mieli dokąd wracać, babcia mojej babci a moja praprababcia nie dała się wywieźć, została by bronić domu przed „frontem pruskim” jak potocznie mówiono. Obroniła. 🙂 ……………
Agnieszka
Dziękuję…Tak, trochę ludzi tam zostało. Moja babcia też mogła zostać i też była rocznik 1907. Zgłosiła się bezdzietna rodzina, która ją chciała zaadoptować ale mama, która z resztą zmarła w drodze powrotnej, absolutnie nie zgadzała się na zostawienie swojego dziecka. Dzięki tej decyzji dziś ja jestem na świecie.
Płakać się chce na samą myśl co Ci ludzie musieli przejść za gehennę. Mogę sobie tylko wyobrazić pamiętając o tym co mówiła moja ++ mama jak uciekała do lasu przed tzw: wyzwolicielami ( Rosjanami) wraz ze swoimi siostrami i ich małymi dziećmi. To był krótki epizod w ich życiu, a jakże ciężko to zrozumieć. Tym bardziej współczuję bieżeńcom i ich rodzinom, bo coś podobnego, a może nawet coś gorszego przeżywali kilka lat.